Mamy czerwiec, a więc miesiąc dwóch największych świąt polskiej muzyki, przynajmniej tej masowej. Sopot Top Trendy Festiwal i Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu co roku ściągają przed telewizory miliony Polaków, a chętni po bilety stoją w kolejkach nawet kilkanaście godzin. Bo jak powszechnie wiadomo Polak lubi coś pod nosem zanucić i rytmicznie tupnąć nóżką, zwłaszcza gdy rytm nie jest zbyt skomplikowany. Program tych festiwali skłania jednak myślenia, co właściwie ten wspomniany Polak lubi zanucić i do czego tupać, bo rozbieżność repertuarów i klimatów muzycznych jest ogromna.
Opole ze swoją pięćdziesięcioletnią tradycją nadal trzyma pewien poziom. Choć renoma festiwalu nie jest taka jak w jego pierwszych edycjach, organizatorzy starają się przemycić widzom trochę muzycznej historii Polski – w tym roku z okazji jubileuszu usłyszymy największe festiwalowe przeboje ostatniego półwiecza. Oczywiście większość festiwalu przeznaczona jest dla współczesnych hitów i popularnych, lansowanych przez komercyjne stacje radiowe wykonawców.
Za to Sopot zaskoczył mnie tak bardzo, że aż ciężko zdefiniować mi swoje emocje. W konkursie Trendy nominowanych wybierało zacne grono dziennikarzy muzycznych, co da się zauważyć w krótkiej liście startujących do tytułu najbardziej trendy 2013. I chociaż, wykażę się być może ignorancją, ale jedynie kilku artystów znam, to po przesłuchaniu utworów nie uważam by poziom był żenująco niski i nie są to piosenki, którymi „katują” nas od rana do wieczora stacje radiowe. Gorzej zaczyna być przy koncercie największych przebojów roku, na którym pojawią się super gwiazdy polskiego rynku muzycznego, a więc m.in. Ewelina Lisowska, Rafał Brzozowski, Enej, Pectus a cała reszta popularnego, a mniej twórczego towarzystwa. I nadal nie chciałabym się czepiać - piosenki są popularne, o gustach się nie dyskutuje, sama słucham radia i chcąc nie chcąc część z tych utworów znam na pamięć – jednak, gdy słyszę na najbardziej ociekającym komercją wydarzeniu w roku, emitowanym przez wybitnie komercyjną stację, że swój koncert jubileuszowy zagra kultowy, zupełnie „niemasowy” Hey, to ja już nic nie rozumiem…do kogo w takim razie kierowany jest cały festiwal i co tak naprawdę lubi nucić Polak? Czy męczącą Ewelinę Lisowską (która mimo wszystko kawał głosu ma) czy nostalgiczną i kultową Kasię Nosowską?
Zupełnie nie chodzi mi o spory czyja muzyka i talent jest lepszy i wcale nie jestem fanką alternatywnej, niszowej kultury, która sprzeciwia się wszystkiemu co mainstreamowe. Muzyka jest po to, by wywoływać emocje, a co u kogo i jak wywołuje to już jego sprawa, chodzi mi o tę niespójność. Skoro nazywamy zespół Hey kultowym, jednym z ważniejszych w najnowszej historii polskiej muzyki, to czemu nie słyszymy Hey w Radiu Zet czy RMF, jeśli najchętniej kupowanymi płytami jest album Artura Andrusa i Marii Peszek, to czemu ich twórczość usłyszymy tylko w programach Polskiego Radia? Aż tu nagle bum – wszyscy ci artyści pojawiają się na takich imprezach jak Opole czy Sopot.
Boli trochę to, że dyrektorzy muzyczni stacji radiowych i wielcy menagerowie wytwórni fonograficznych mają słuchaczy za durniów, którzy nie rozumieją tekstów Nosowskiej a zachwycą się „tęczą” Lisowskiej. Mam jedynie nadzieję, że Polacy jako naród mądry, mający sprzeciw w genach, będą potrafili wybrać świadomie to, co ich w muzyce podnieca, a nie to, co zostaje podane na tacy.
Iga Chruściel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz